
Na poziomie akceptacji dzieją się cuda
On 04/08/2020 by Marta KilJak z akceptacji wynikają cuda?
*
Chyba wierzę w cuda.
Przy czym cud może być jakimś splotem wydarzeń, splotem energii, który pojawił się ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu. To jest wtedy, gdy nagle spełnia się nasze marzenie, o którym już zapomnieliśmy. Na przykład dostajemy spadek, którego się nie spodziewaliśmy – akurat w momencie, gdy zabrakło nam pieniędzy na realizację ważnego projektu. Albo propozycję pracy trafiającej w nasze oczekiwania. Albo gdy Twoje droga splata się z drogą człowieka, z którym masz tak mocne połączenie, że chcesz go poślubić po kilku tygodniach związku.
Nie mam prostej recepty na sięganie po cuda 🙂 Wiem jednak z doświadczenia, że przydają się, w różnych konfiguracjach:
- miłość
- akceptacja
- wdzięczność
- wiara, zaufanie
- odpuszczenie
JEDZ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ
Jak już wspominałam na blogu, zeszłej wiosny towarzyszyła mi książka „Jedz, módl się, kochaj”, która wspaniale wpisała się w bieżący okres mojego życia. Możesz znać film z Julią Roberts, ja jednak oczywiście polecam książkę. Jest to opowieść o kobiecie, która po rozwodzie, kolejnym zawodzie miłosnym i depresji zaczyna szukać tego, czego naprawdę pragnie. Książka jest lekka i niewymagająca, lecz zaprasza do przemyśleń na temat swojego życia. Opowiada o podróżach Liz po świecie, jednocześnie odbywającej podróż wgłąb siebie. Każdy z członów tytułu odnosi się do innego kraju. Jedz – Italia, módl się – Indie, kochaj – Indonezja. W każdej części wojaży Liz dostaje cenną lekcję o życiu.

Komentarze na temat lektury są skrajne, więc albo ją pokochasz, albo się znudzisz i coś tam jeszcze 🙂 Ja czytałam ją w pociągu, gdy jechałam na samotną wycieczkę w góry. Idealnie wkomponowała się w moją urlopową lekkość, nadzieję i podatność na inspiracje. Poruszyła też ważne dla mnie tematy – radość z jedzenia (które wciąż było moim problemem), odnajdowanie w sobie Boga czy też podobnej Siły Wyższej, jak i kochanie – otwarcie serca na miłość do siebie samej, ale i na miłość drugiego człowieka.
A że akurat również byłam na słonecznej wycieczce…
To była moja druga samotna podróż. Pierwsza była przełomowa, druga też była przełomowa.
Za pierwszym razem, wyjechałam świeżo po zakończeniu kilkuletniego, przeciągającego się związku – nie było to pierwsze rozstanie, ale tym razem ostatnie. Trudny moment, w którym ta minipodróż była swego rodzaju potwierdzeniem, że teraz będę silna, poradzę sobie sama i że może być pięknie.
Za drugim razem, byłam już singielką od prawie 2 lat, bo żaden z pojawiających się mężczyzn nie okazał się być TYM. Miałam już fajną świadomość, że nie chcę się wplątać w żaden kompromis („nie mamy o czym rozmawiać, ale jest dobrym człowiekiem”, „lubi wypić, ale jest pociągający”). Więc żyłam sama, choć czasem było niezmiernie ciężko.
Tego kwietnia pojechałam w to samo miejsce, co 2 lata wcześniej. Spójrz – podoba mi ta symboliczna różnica między zdjęciami z 2017 i 2019 roku, przedstawiającymi ten sam zakręt przemierzany samotnie w górach.
Po prawej – 2019, zwiastun cudów 😉
„NA POZIOMIE AKCEPTACJI DZIEJĄ SIĘ CUDA”
To zdanie przyszło do mnie, gdy po 3 latach zaakceptowałam miejsce, w którym mieszkam. Wróciłam z gór, zainspirowana i pozytywnie doładowana.
Mieszkanie było przy ulicy, obok skrzyżowania lubianego przez wypadki, nieopodal akademika i kebaba z ogródkiem piwnym. Nie mogłam w nocy otworzyć okna, wieczorami słyszałam auta i pijanych ludzi, którzy czasem wysikiwali się na moim widoku z balkonu. Nie było też drzwi od pokoju, a rolety były zepsute, więc zasypiałam niespokojnie, czując się jak przy drzwiach wejściowych, słysząc hałas na klatce i widząc światła miasta.
Od dłuższego czasu kiełkowało we mnie pragnienie, żeby zamieszkać gdzieś bliżej lasu, działek, zieleni. Były dni, kiedy z radością wierzyłam, że jest to do zrealizowania. Jestem zwycięzcą!
Częściej jednak uświadamiałam sobie, że mało tu płacę, że jest mi wygodnie, że mi się nie chce i że unikam stresu związanego z poszukiwaniem, dzwonieniem i umawianiem się na spotkania. A tak w ogóle to przecież jakie mam szanse, że znajdę coś takiego?
Niby tak, ale zaczęłam gnić w tym poczuciu bezradności i zniechęcenia – bo tak naprawdę marzył mi się dom z ogrodem, a nie jakiś substytut. A na dom przecież nie mam szans. Mam 29 lat, jestem sama, nie mam takich pieniędzy i żadnych perspektyw na zmianę. Frustracja rosła, a wiedziałam, że nie chcę całe życie mieszkać w tym miejscu.
I w końcu przyszedł czas cudów.
Nie pamiętam, co naprawdę się stało – urlop dający zdystansowanie i wspomniana książka miały na mnie duży wpływ. Wiem, że w kluczowym momencie pozwoliłam sobie na akceptację tego wszystkiego, co mam. Pełną akceptację, że mieszkam tu, mieszkam tu sama i to jest moja chwila. To przynosi lekkość, przestajesz się szarpać. Przestajesz rozkminiać, zaczynasz działać. Niekoniecznie budujesz dom, ale na przykład sprawiasz, że ten, który masz, staje się bardziej przyjazny.
Ja zabrałam się za balkon. Uwielbiałam na nim siadać z książką lub kompem (i kawą!) – wiosną, latem. Moja namiastka ogrodu. Był jednak dość zaniedbany, musiałam też wynosić z mieszkania fotel, żeby tam posiedzieć. Wcześniej było tam parę doniczek, ale marzenia o pięknym, urządzonym miejscu na lato odrzucałam ze względu na chęć wyprowadzki. Która jednak nie nadchodziła.
Gdy zaakceptowałam swoją sytuację, odpuściłam myśl, czy zostanę tu jeszcze rok, dwa, cztery czy może kilka miesięcy. Czy zmarnuję pieniądze, czy będę musiała załatwiać busa na to wszystko w razie przeprowadzki. Nieważne, z takim myśleniem nigdy nic nie będę miała. Wyrzuciłam starocie, które tam zalegały i mokły. Nakupowałam kwiatów, donic, skrzynek. Zapakowałam swoje Seicento po brzegi i z entuzjazmem zakopałam się w ziemi. Czułam się po prostu szczęśliwa.
To wydaje się takie banalne, ale tego wieczoru pierwszy raz od kilku lat zasnęłam z poczuciem, że jestem w domu. Łzy wzruszenia cisną mi się do oczu 😉 Zwłaszcza że wiem, co działo się potem.
Miałam kupić jeszcze meble balkonowe, ale nie zdążyłam. Kilka tygodni później do mojego serca zajrzała miłość mojego przyszłego męża, a kilka miesięcy później – mieszkałam już z nim w cichym miejscu z dużym balkonem otoczonym zielenią.
No wow. Powtórzę – w cichym miejscu z dużym balkonem otoczonym zielenią.
Nie jest to jeszcze spełnienie marzeń o domu, ale jakoś tak się składa, że oboje zamierzamy mieszkać na zielonej wsi niedaleko lasu – i nie muszę już myśleć o tym sama. Nie mówiąc już o tym, jak wiele szczęścia otrzymałam wraz z początkiem wyjątkowego związku.
RADOŚĆ Z JEDZENIA, BÓG I MIŁOŚĆ
I to są dla mnie cuda. To, że prawdziwa miłość przyszła do mnie wtedy, gdy pokochałam sama siebie i otworzyłam serce na coś pięknego. Że totalnie nie spodziewałam się tej relacji, tego człowieka i wspólnych marzeń. To, że poczułam w sobie Boga i zaczęłam sobie bardziej ufać. To, że wreszcie zaczęłam przełamywać w sobie toksyczny stosunek do jedzenia i cieszyć się nim. Że zmiany, których się boimy, zaczynają się same realizować. Jedz, módl się i kochaj!
Czy brzmi to banalnie? Jak uważasz 🙂 Dla mnie to największe wartości, które zgubiły się na wyboistej drodze. I nauka, że czasami – gdy bardzo Ci na czymś zależy i bardzo się starasz, i szarpiesz się – nie dajesz przestrzeni na realizację swoich pragnień. A jeżeli akceptujesz to, co masz i wyrażasz za to wdzięczność…
– Po pierwsze, zaczynasz dostrzegać, że naprawdę masz bardzo wiele (a przecież rzeczywistość to tylko to, co sami czujemy i widzimy).
– Po drugie, otwierasz się na wachlarz możliwości, które świat ma dla Ciebie.
Ale jeśli masz klapki na oczach, fiksujesz się, biegasz jak pies goniący za swoim ogonem, przywiązujesz się do efektu działań – energia nie płynie.
Realizujesz coś ważnego, co pochłania Cię do reszty i cieszy, ale jednocześnie spina? Zwolnij. Od czasu do czasu – zwolnij. Nie biegnij od rana do wieczora, od poniedziałku do niedzieli. Odpuść na chwilę. Wtedy przychodzi równowaga, spokój. Przestajesz tak bardzo oczekiwać na wynik, dostrzegasz radość procesu. Przychodzą nowe rozwiązania, punkty widzenia. A czasem cuda – okazje, możliwości, których w pędzie byś nie zauważył 🙂
Niektórzy mówią, że pierwszym krokiem jest intencja, wypuszczone w świat marzenie, prośba. Drugim – głębokie zaufanie, że to coś już się realizuje. Może przyjdzie za dzień, może za rok – ale przyjdzie. Może w innej formie, może lepszej dla Ciebie. Ty rób swoje, Wszechświat robi swoje, energia płynie.
Moja nauka z tej lekcji
Mam 30 lat, moja mama w tym wieku miała dwie córki: dziesięcio- i dziewięciolatkę. Czasami przepływa przeze mnie pewien żal, że tak późno zakładam rodzinę. Ale zaraz przychodzi do mnie świadomość tego, ile wycierpiałam i jak wiele mam – i że warto było czekać na coś tak wartościowego i pięknego.
Nawiązując do pięciu elementów wymienionych we wstępie… Czego się nauczyłam i co otwiera moje serce na dobre zdarzenia? Jak z akceptacji wynikają cuda?
- Kochaj siebie. Jesteś najbliższą dla siebie istotą i zawsze będziesz.
- Zaakceptuj to, kim jesteś i w jakim miejscu w życiu się znajdujesz. Nie bój się, akceptacja nie oznacza zatrzymania się w rozwoju.
- Bądź wdzięczny za to, co masz. Masz wiele i możesz się z tego cieszyć.
- Ufaj, że jesteś na dobrej drodze i że Ktoś się Tobą opiekuje. Wszystko jest tak, jak ma być.
- Ucz się odpuszczać cele, których zbyt kurczowo i nerwowo się trzymasz – by energia swobodnie płynęła.
Kalendarz
P | W | Ś | C | P | S | N |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 |
8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 |
Dodaj komentarz