
Jak schudłam, gdy przestałam się odchudzać. Część II
On 04/09/2020 by Marta KilDziękuję Wam pięknie za wiadomości, które dostałam po publikacji pierwszej części. Potwierdzają one to, co pisałam poprzednio: jest nas więcej! W dzisiejszym odcinku 😀 opisuję następne czynniki, dzięki którym mogę powiedzieć: „Schudłam, gdy przestałam się odchudzać”. Łącznie miało być dziewięć, wyszło dziesięć. Ups. Pełna dyszka!
A jeśli jesteś pierwszy raz lub chcesz wrócić do pierwszych czterech zagadnień, link tutaj:
Po piąte, zajęłam się jelitami
Wiedziałam, że po 10 latach z napadami objadania nie może być dobrze. Mój organizm musiał odczuć tego skutki. Wiedziałam też, że moje jelita nie pracują najlepiej – to łatwo odczuć 😉 . Od czasu do czasu próbowałam obserwować ich reakcję na różne produkty, ale eliminowanie czegoś z diety było zbyt miażdżące – sam wiesz. Odstaw cukier – no jasne. I takie tam.
Kolega polecił mi sprawdzoną na sobie książkę, która częściowo zapewniła mnie o wpływie mikroflory jelitowej na wygląd sylwetki.

Książka jednak mnie zniechęciła – czym? Dietą. Jeśli teraz stukasz się w głowę – OK. „Dieta, wielkie mi co”. Tak, wielkie: wielka paranoja. Przez minione lata zaczęłam wręcz bać się diety – mając wrażenie, że każde ograniczenie to prosta droga do obżarstwa. Tak było przez lata – ograniczenie kalorii, ograniczenie godzin posiłków (IF), ograniczenie cukru, nabiału, mięsa, whatever… A następnie rzucanie się na wielkie ilości danego jedzenia. Zwłaszcza tego, które się redukowało.
Nieważne. Jeśli wiesz, o czym mówię – rozumiesz. Jeśli nie – pewnie nie zrozumiesz. Choć mogłam się spodziewać, że dla lepszej pracy jelit trzeba będzie zmienić coś w diecie – każde słowo „ogranicz” i „zrezygnuj” zwiastowało porażkę z nawiązką.
Probiotyk?
Kolega wspomniał także o probiotykach (o których zresztą jest mowa w książce), jednak – trochę z niewiedzy, trochę z niechlujstwa – działałam jak we mgle. W końcu, wraz z miłością, przyszedł gość, co wie o suplementacji więcej ode mnie. Dzięki niemu zrobiłam porządną 3-miesięczną kurację (tym probiotykiem był u nas Vivomixx).
Jak zwykle, trudno jest określić, co konkretnie działa – zwłaszcza jeśli równolegle wdrażasz inne zmiany w życiu. Mam jednak wrażenie, że ta poprawa pracy jelit naprawdę przyczyniła się do mojego schudnięcia. Większa przyswajalność składników odżywczych, lepszy metabolizm, mniej stresu związanego z gazami, wzdęciami i cyklem wypróżnień, wzmocniona odporność. Brzmi bajecznie, ale coś się ewidentnie w moim organizmie uspokoiło! I chociaż dopiero po czasie wpadłam na tę przyczynowo-skutkowość, to jednak moje niezaplanowane schudnięcie skądś się wzięło.

Myślę, że uporządkowanie sprawy z jelitami poprawiło pracę organów, ale też zmniejszyło moje „zapotrzebowanie” na objadanie się. Ponieważ, jeśli organizm nie ma problemu z wchłanianiem substancji odżywczych, nie domaga się o więcej. Nie wierzę, że zadziałały u mnie wyłącznie kwestie psychiczne i uczuciowe.
Im częściej spojrzysz na swój organizm w sposób holistyczny, tym lepiej zrozumiesz, jak wszystko w nim łączy się w całość. Bo przecież kręgosłup może boleć od urazu w stopie, a pryszcze od czekolady pojawiają się na twarzy. Wszystko na siebie wpływa i Twój wygląd zależy nie tylko od tego, co jesz. Również od tego, jak działają Twoje narządy.
Wspomnianą książkę „Zadbaj o równowagę mikroflory jelitowej. Popraw odporność i schudnij raz na zawsze” mam w domu. Jeśli będziesz chciał, zostaw komentarz, a napiszę o niej więcej. W tym poście jest już za mało miejsca 😀 . Myślę, tak jak autor, że w niektórych przypadkach sam probiotyk nie wystarczy – zresztą podejrzewam, że sama też niechcący wprowadziłam jakieś zmiany żywieniowe.
Po szóste, przestałam traktować siebie jak uzależnioną
…jak grubą, jak nieatrakcyjną, jak osobę z problemem. Schematy. Wzorce.
Wiesz, w ostatnich latach, gdy szukałam rozwiązania dla swojego kompulsywnego objadania się, próbowałam różnych rzeczy. M. in. przerobiłam takie podejście, że „uświadomienie sobie problemu to pierwszy krok do sukcesu”.
Na szczęście nie odważyłam się na spotkania Anonimowych Jedzenioholików – tam dzieje się ponoć kolejna paranoja; w tym temacie polecam Ci post blogerki po bulimii, „Ajoty”.
Ale jeśli „uświadomisz sobie problem”, nagle zaczynasz być tym „uzależnionym” i realizować ów wzorzec jeszcze bardziej. Czujesz, że masz kłopot, że jest wielka sprawa do zrobienia.
Zauważam w sobie różne schematy uzależnieniowe, ale widzę to również u innych. „Nie możemy się powstrzymać”. Uzależniamy się od wszystkiego i to jest dosyć powszechne. Najciekawsze jest to, że to my decydujemy o naszych zachowaniach – inna sprawa, że czasem wolimy pozostać w tzw. problemie.
I nawet z uzależnienia, mimo że brzmi tak strasznie, potrafimy wyjść. Nasz umysł potrafi cudownie pogrążać nas w otchłani, ale też tworzyć piękne rzeczy. Decydować. Wybierać.
Wolność jest trudna, ale potrzebna. Tak, trudna. Pragniemy wolności, ale często boimy się odpowiedzialności za siebie.

Jeśli jesteś zainteresowany pogłębieniem tematu uzależnienia od jedzenia, kompulsywnego jedzenia itd., możesz poczytać wspomnianego bloga „Wilczogłodna”, np. ten lub ten post. Nie ze wszystkim się z Anią zgadzam, jednak to najlepsze źródło praktycznej wiedzy o zaburzeniach żywienia, na jakie do tej pory trafiłam. Myślę, że warto przeczytać wiele jej postów.
Z bloga dowiesz się, na przykład, że tyjesz, bo paradoksalnie jesz za mało i zrozumiesz, dlaczego za każdym razem po kilku dniach diety rzucasz się na potrójne jedzenie.
Po siódme, odkryłam nieoczywiste źródła swojego „grubego” wyglądu
Zdrowie
Wiesz, może być tak, że Twoje ciało woła o pomoc. Niestety nie zawsze łatwo jest to zdiagnozować i pomóc sobie za pomocą ogólnie znanych środków. Nie jestem zwolenniczką medycyny konwencjonalnej, szukam raczej w alternatywnych metodach. Obecnie jestem pod opieką lekarki medycyny chińskiej, trochę się suplementuję, używam Healy. Zostawię to Twojemu wyborowi lub poszukiwaniom – po prostu może okazać się, że masz jakieś schorzenie/niedobór/nietolerancję, które utrudnia Ci utrzymanie zdrowej sylwetki.

Duży brzuch po jedzeniu
Pisałam też o jelitach. Teraz, kiedy mam zdrowsze podejście do siebie, obserwuję jedną rzecz. Gdy zjem – mam większy brzuch. A zwłaszcza, gdy zjem dużo. Proste? Niekoniecznie, bo nasze świrowanie na punkcie wygląda sprawia czasami, że takie rzeczy do nas nie docierają!
Pamiętam, jak każde wypchnięcie brzucha powodowało manię, że jestem gruba. Nieważne, czy najadłam się fasoli i kapusty, czy miałam okres lub byłam na kawie z potrójnym deserem – znowu jestem gruba! A teraz widzę, że faktycznie – czasem jak zjem dużo, układ pokarmowy jest wypchany. Dodatkowo pojawia się wrażenie, że nawet tłuszczu zrobiło się więcej. To jednak oczywiście wraca do normy.
Druga sprawa, że jeśli jelita sprawnie pracują („Po czwarte”), to brzuch nie jest stale wzdęty. Nawet jeśli czasem zjesz syf. A takie wieczne wywalenie bebzola może być frustrujące i udające, że jesteś grubszy niż w rzeczywistości.

Twarz
Dorzucę jeszcze parę słów o wątku, wydawałoby się, nieistotnym. Jednym z moim kompleksów związanych z tzw. nadmiarem kilogramów, była szeroka, pulchna twarz. Starałam się zaakceptować fakt, że moje kości mają po prostu taką budowę (a oprócz tego poszukując nadal sposobu, jak z tych zaburzeń odżywiania wyjść). To nie była jednak tylko kwestia kości – opuchnięta buzia to częsty widok u osób kompulsywnie objadających się. Spójrz na moje zdjęcia zrobione w roku 2014: moja sylwetka wyglądała lepiej niż teraz, za to twarz jest dużo okrąglejsza.



Dziś moje jelita działają lepiej, szczęka mniej nerwowo przeżuwa, a ciało magazynuje mniej wody. Myślę, że ciało wtedy jeszcze jakoś radziło sobie z decyzjami właścicielki. Twarz jednak pokazywała, że nie wszystko w środku jest OK.
Poza tym zdecydowałam się na aparat ortodontyczny. Uważam, że on również wpłynął na wyszczuplenie kształtu mojej twarzy.



Mimo że nadal mam dosyć szeroką twarz w związku z budową żuchwy, to układa się ona inaczej i nie jest tak spuchnięta.
Jeśli patrzysz w lustro i widzisz twarz grubej osoby, to niekoniecznie musi oznaczać, że masz do zrzucenia kilogramy. Możesz mieć wadę zgryzu lub napięte mięśnie. Możesz mieć opuchniętą twarz (i ciało) z powodu wody zatrzymującej się w organizmie. Z powodu ciągłego żucia. Jest mnóstwo możliwości.
Po ósme, przestałam gonić za nierealną wagą
Pewnie kulturyści mają na ten temat inne zdanie, ale ja już sobie daruję. Pamiętam, jak ważyłam 62-64 kg i bardzo chciałam zejść poniżej 60. Wiele z nas ma takie swoje magiczne liczby.
Raz zejdziesz do 59 na jakiejś głupiej, totalnie nieprzemyślanej diecie, ważąc się codziennie… i potem dążysz do tego celu, po trupach – głównie po swoim trupie. Kosztem swojego zdrowia – także psychicznego.
To było lata temu, ale na przestrzeni zdarzeń cyferki długo odbijają się czkawką.
Ponoć każdy ma swoją naturalną wagę, do którego ciało będzie dążyło, jeśli damy mu spokój. U mnie na pewno nie jest to wartość poniżej 60 kg. Dziś nawet nie mam pojęcia, ile ważę. Tak jak pisałam w pierwszej części, jest to ok. 70 kg. Wystarczą mi stare, za luźne ciuchy i dobre samopoczucie. Czuję się drobniejsza, nie tak szeroka jak byłam.
Może musiałam dotrzeć do momentu, w którym naprawdę kiepsko się czułam i wyglądałam. Do momentu, w którym cierpiałam na swój widok i tęskniłam za swoim „niedoskonałym” stanem, z którym zaczynałam odchudzanie. W którym tarczyca i inne organy zaczęły się psuć.

Żeby docenić, spokornieć i przestać gonić za niemożliwym.
Dzisiejsza waga – wydawałoby się – ciężka jak na kobietę, to również moje mięśnie, które 10 lat temu były rzadko używane. A może i kości… 😛 Tak mówią. Ostatnio ktoś dał mi 20 kg mniej niż mam, haha 😀
Również z wiekiem co nieco się zmienia… nie będę już miała ciała dwudziestolatki 😉 . Chociaż, jak pisałam w poście urodzinowym, nigdy nie czułam się lepiej ze sobą niż teraz. 😉

Po dziewiąte, zaczęłam jeść smacznie
Przez kombinacje z tzw. zdrowym odżywianiem, długo czułam, że nie umiem gotować. Bałam się używania tłuszczu, kiedyś również soli, a po drodze innych składników, które pomagają wydobyć smak dania, ale są „zakazane”. Tych i innych mitów pozbywałam się ze swojej głowy przez kilka lat. Nauczona liczenia kalorii w pewnym okresie życia, smażyłam mięso na teflonie lub znikomej ilości tłuszczu. Tak zaserwowane danie nie powalało smakiem jak kotlet skwierczący w oleju.

Nie chcę się zagłębiać w tajniki dietetyki, nie tym razem. Z tłuszczem nie jest tak prosto, bo znam osoby, którym służy dieta ketogeniczna. Z drugiej strony nie namawiam do smażenia wszystkiego na głębokim oleju; chodzi mi o raczej o pewną równowagę.
Zauważyłam bowiem, że moja skłonność do objadania pojawia się częściej po tzw. fit posiłku niż po zwyczajnym, smakowitym obiedzie. Który, notabene, też zawiera mięso i warzywa. Odżywia mnie.

Z „dwojga złego” wolę coś, co mi smakuje, niż pseudojedzenie bez przyjemności, po którym i tak dojem. Z czasem nauczyłam się dokonywać w miarę rozsądnych wyborów – tak, aby moje ciało nie było zaraz głodne lub niedożywione. Po trzech dniach jedzenia byle czego organizm sam się upomina – teraz mam na to lepszą czujkę niż w trakcie fiksacji dietetycznych.
Dlatego chętniej wybieram kebab niż pizzę. 😀 😀
W każdym razie, jeśli będziesz jadł za mało i niesmacznie – obiecuję, że za jakiś czas rzucisz się na jedzenie z nawiązką. W ten sposób zjesz znacznie więcej syfu i kalorii, niż jedząc „normalnie”.
Nie wszystko w sieci jest mądre
Pamiętam swoją pierwszą dietę wyczytaną w Internecie, zawierającą takie pozycje jak pół serka topionego. Była tak idiotyczna, że trudno mi uwierzyć, jak mogłam ją w ogóle rozważyć. To było dawno temu, a moja pokusa ulegnięcia zapewnieniom o szybkiej utracie iluś tam kilogramów nie musiała czekać długo.
Wtedy jeszcze nie zrobiłam sobie krzywdy, ta „dieta” oparta jedynie na skrajnym ograniczeniu kalorii szybko się skończyła… Jednak zapamiętałam to jako pierwszy akt głupoty na drodze do samodestrukcji żywieniowej.
Bo dieta 1700 kcal polecona przez mądrze gadające dziewczyny na sportowym forum, w moim przypadku również była niemądrym wyborem. Jeśli dostałeś 1400 od dietetyka, ratunku! Poczekaj. Poczytaj trochę o tym; może znów odeślę do Wilczogłodnej > klik.
Internet (i nie tylko) pęka od porad dietetycznych i przepisów na cudowne schudnięcie. Nawet, jeśli jesteś już mniej naiwny, możesz nabrać się na czyjąś niewiedzę.
Myślę, że to właśnie z powodu chaosu informacyjnego i swoich naiwności z przeszłości stałam się tak sceptyczna wobec różnych „metod na”. Marcin ma za mną przechlapane, bo lubi testować różne rozwiązania, a ja uzbrajam się w szereg argumentów „przeciw” i zasypuję setką pytań „czy aby na pewno?”, „a skąd to wiadomo?”, „jakie są dowody?”, „jak to działa?”. Kiedyś łykałam bez zbędnych pytań.

Nie wszystko jest dla każdego
Pomijając wątpliwość niektórych źródeł informacji, warto też pamiętać, że nie ma uniwersalnej prawdy. Łatwo wpaść w takie pułapki. I wcale się nie dziwię – zwykle brakuje czasu i siły na to, by testować wszystko, aż trafi się na swoje dobro.
Zawsze byłam przekonana, że cukier to takie uniwersalne zło i czasami strasznie się czułam, że truję swoje ciało słodyczami. Zdziwiłam się więc, gdy lekarka medycyny chińskiej oznajmiła mi, że akurat w moim przypadku większą krzywdę czynię sobie nabiałem niż cukrem.
Większość nabiału wyszła z mojego życia dosyć naturalnie, przestałam się nim objadać przy Marcinie, który był – można powiedzieć – weganinem, gdy zaczęliśmy się spotykać.
I to może być kolejny powód mojej zmiany wyglądu – ograniczenie nabiału, którego jadłam kiedyś duże ilości. A który mi szkodzi, przynajmniej według medycyny chińskiej.
Wrócę jeszcze do „weganizmu” Marcina. To kolejny strzał, że nie wszystko jest dla każdego. Nie jadł mięsa przez 20 lat, aż wreszcie poczuł, że potrzebuje. Po zmianie diety znacznie poprawiło mu się zdrowie i… sylwetka. Pani „Chinka” potwierdziła jego przeczucia, tłumacząc dodatkowo, jak źle działają na jego organizm m. in. warzywa strączkowe. Tak typowe dla diety wegańskiej. A i ja, zanim schudłam, dużo tych strączków jadłam – też trochę bawiłam się w wegańskie gotowanie.
Czyli znowu nic nie wiadomo?
Chciałabym Ci podać receptę na Twoje zdrowie – ale wszystko wskazuje na to, że nie ma czegoś takiego. Niektórzy świetnie czują się na veganie, niektórzy na keto, a niektórzy – nic nie kombinując. Moim wnioskiem jest to, żeby w trosce o swoje zdrowie postarać się, przede wszystkim, słuchać swojego organizmu, a nie rad z Pinterestu.
I może szukać, sprawdzać. A może odpuścić. Choć, jeśli długo męczyłeś swój organizm odchudzaniem, to pewnie są tam jakieś sprawy do rozwiązania.
Pewnie jestem dla Ciebie trochę rozczarowująca, ale tak to chyba jest. Każdy ma swoją drogę, każdy ma inny organizm. Są tysiące zmiennych. W tym roku wiele z nas się zatrzymało i zastanowiło – czy coś z tego w Tobie zostało? Wejrzyj w siebie, zatroszcz się o siebie, poślij tam miłość. Zwolnij i zaufaj.
Po dziesiąte, zmieniłam hierarchię wartości
Zmiana hierarchii wartości dzieje się wraz z innymi zmianami. Trzeba przyznać, że moje rozmiary były największe wtedy, gdy byłam singielką. 2017-2019, 2020 był przełomowy. Sukienkę do kwietniowego ślubu wybierałam jeszcze z myślą o rozmiarze 40-42, najlepiej z zasłoniętymi ramionami, choć najbardziej lubię wszystko na ramiączkach.
Splot tych wszystkich czynników sprawił, że jednak wybrałam odkryte ramiona i czułam się pięknie, mimo braku „odchudzania do ślubu”.

Te 1,5 roku pełne zmian sprawiło, że w moim życiu pojawiło się wreszcie coś znacznie ważniejszego od wyglądu i bycia atrakcyjną na wypadek spotkania księcia. Miłość, połączenie dusz, dom, rodzina. Pokochałam psy, które są częścią naszej rodziny. Daję miłość i dostaję miłość. Mam cele.
Mimo że jakoś sobie radziłam, dopiero przy Marcinie poczułam, że spełnia się moje fundamentalne marzenie – o domu i rodzinie. Dopiero poczułam, jak bardzo mi tego brakowało. Jaką pustkę miałam w sobie.
…której nie muszę już wypełniać jedzeniem.
Rób to, co lubisz robić
Zerknij na swoją hierarchię wartości i zastanów się, jak wiele czasu poświęcasz na przypodobanie się innym, a jak wiele na prawdziwą, dogłębną radość.
Przypomnij sobie, co lubiłeś robić, zanim zacząłeś się odchudzać. Może w miejsce jednego treningu wstaw sobie czas na rysowanie, dzierganie lub inne plastyczne przyjemności (jak ja w tym wpisie). Może odłóż poradniki o żywieniu i rozwoju i wypożycz sobie kryminał albo romans.
Gdy żyjesz w zgodzie ze sobą i robisz to, co lubisz, zaczyna brakować miejsca na takie rozkminy. Co jednak, jeśli wiesz, że „musisz” schudnąć, a nie są to Twoje wybujałe fantazje? Bo lekarz, zdrowie itd.
We wpisie o rezygnacji z pracy zawarłam punkt 4. „Odpuść – nic nie musisz”. Muszenie jest, przynajmniej w moim przypadku, najlepszym demotywatorem. Jak coś planuję, czasem w dniu realizacji rezygnuję ze wszystkiego – po to, aby poczuć, że nie mam bata nad sobą. I dopiero wtedy zaczyna mi się chcieć. Dieta mnie ogranicza, przymusza, nakazuje. A wszyscy potrzebujemy wolności.
Jeszcze raz przytoczę czytanego kiedyś przeze mnie bloga: wpis „Efekt totalnego odpuszczenia” w kontekście jedzenia, dietowania.
Szukaj w sobie miłości. Zatroszcz się o dziecko w sobie. Zatroszcz się o człowieka, który widzisz w lustrze. On cierpi. Pokochaj go i zaakceptuj. On jest dla Ciebie najważniejszy!!! Gdy staniesz się dla siebie mądrym rodzicem, będziesz chciał dać sobie to, co najlepsze. Pozwolisz sobie na lody, ale nie dwa razy dziennie. Nie będziesz się katował, tylko cierpliwie budował dla siebie lepsze życie.

Czytelniku! Czytelniczko!
Przekazałam Ci to, co rozpracowałam na własnym przykładzie. Wiem, że i Ty, i ja chcielibyśmy mieć prostą receptę na schudnięcie. Gdybym taką miała – pewnie zarobiłabym dużo kasy. Niestety – to tak nie działa, wiedzą o tym tysiące osób.
Wiem, czym jest mania odchudzania i szczupłej sylwetki. Wiem, jak dużo cierpienia może dawać patrzenie w lustro. Jeśli miałabym doradzić jedną rzecz, wskazałabym to, co napisałam na zakończenie poprzedniego punktu. Miłość – miłość do siebie. Jeśli prawdziwie pokochasz siebie i zatroszczysz się o tę osobę w lustrze, powoli przyjdą inne zmiany. A życie potrafi być takie piękne, że szkoda by było spędzić je wlepionym w kalkulator kalorii i miarkę krawiecką.
Zdaję sobie sprawę, że nadal nie jestem z tych szczupłych i że nadal nie wpisuję się w te najmodniejsze kanony piękna. Jestem wystarczająco atrakcyjna. Czuję się z tym świetnie. Może po to mi była nadwaga – żebym doceniła swój naturalny rozmiar i poczuła się piękna w tej „przeciętności” – bez kratki na brzuchu i z miękkościami w różnych miejscach.
Ale powiem szczerze – poruszenie tematu mojego schudnięcia dotyka we mnie coś, co nie lubi być dotykane. Wraca trochę tego złego, tej niepewności co do siebie. Przez jakiś czas w ogóle stroniłam od tych grząskich rejonów. Fakt, że postanowiłam o nich napisać, świadczy, że jest już lepiej. Ale stale pracuję nad tym, by nie pozwolić starym schematom się uaktywnić. By wyżłobić nowe ścieżki i pamiętać o tym, czego się nauczyłam w tym doświadczeniu.
Życzę Ci odnalezienia w sobie sensu i piękna <3 Bądź zdrowy i szczęśliwy!

Kalendarz
P | W | Ś | C | P | S | N |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 |
8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 |
Dodaj komentarz