
Jak rzucić pracę i nie zwariować. Odkryj siebie
On 31/07/2020 by Marta KilWyobraź sobie, że Twoja praca nie daje Ci satysfakcji i przyjemności, a głównie stres – potrafisz płakać przed wyjściem i drżeć na myśl o tym, że Twoje najbliższe 8, 10 lub 12 godzin spędzisz tam, gdzie totalnie nie chcesz być.
Może nie musisz sobie tego wyobrażać, bo doskonale znasz to uczucie.
Chciałbyś robić coś zupełnie innego, coś bliższego Twoim zainteresowaniom, predyspozycjom… lub robić cokolwiek, ale przynajmniej nie czuć tego stresu i żalu towarzyszącemu tamtemu miejscu.
Ale co?
Nieważne, w końcu podejmujesz tę superdecyzję i drukujesz wypowiedzenie.
Można by rzec: spontan. Nieeee, wcale nie.
Ta decyzja rozkwitała w Tobie od roku, kilku lat, a być może nawet od pierwszego dnia w pracy. Nie pasowałeś tam, to nie był Twój klimat, nie Twoje wartości. Ale niech tam, przecież człowiek do wszystkiego się przyzwyczai. Ba, nawet Cię docenili! Okazałeś się być dobra na tym stanowisku! Może nawet awansowałeś i zarabiałeś pieniądze, których byś się nie spodziewał. Ale coś było nie tak.
Na przestrzeni miesięcy mówiłeś sobie wiele rzeczy, by odwlec decyzję o zmianie (pisałam o tym tu). Zawsze jest jakieś „ale”. Dobre zarobki, wolne weekendy, przywiązanie do ludzi, wiesz więcej niż większość pracowników, w każdej pracy są plusy i minusy… Na pewno miałeś swoje.
Więc podjęta decyzja nie jest podjęta nagle. Coś się wydarzyło, że ją podjąłeś, ale raczej był to splot wcześniejszych rozmyślań, rozmów ze współpracownikami i z Twoimi bliskimi. A czujesz, że chciałbyś jak najszybciej pozbyć się konieczności powrotu do tego miejsca – no to hop (czy wręcz jeb). Niech będzie.
Poziom ulgi jest dużo mniejszy, niż się spodziewałeś, bo za rogiem czai się widmo nowej pracy.

Wysyłasz jakieś CV, idziesz na jedną lub kilka rozmów kwalifikacyjnych… Bijesz się ze sobą, ale w środku wiesz, że to nie jest to, co chciałbyś robić. Wiesz też, że w tym roku zbyt wiele ma się zmienić, by podjąć się byle czego – byle innego od poprzedniego zajęcia. Ale łatwo nie jest, bo mimo różnych przeczuć, nie jesteś w stanie znaleźć wewnątrz prawdy o sobie, która pomoże Ci zarabiać kokosy. Hehe.
Szarpiesz się.
Siedzisz w domu, więc próbujesz zajmować się nim na maxa. Gotować nowe dania, sprzątać na błysk, przeczesywać ogłoszenia i zachowywać fason, bo przecież masz tyyyyle czasu.
Chcesz być super, chociaż niedawno rzuciłeś pracę i starasz się podjąć jedną z ważniejszych życiowych decyzji, więc w sumie jesteś w całkiem trudnej sytuacji. Ale chcesz być super i szarpiesz się. Cholerny perfekcjonizm.
W końcu stwierdzasz, że cokolwiek byś nie robił, to Twoja depresja wykracza poza ramy przyjętych norm, że jesteś niewdzięczny, leniwy i Twój problem tkwi w Tobie, a nie w miejscu pracy, bo wymyśliłeś sobie coś niemożliwego.
Zarabiać na pasji?! Mrzonki.

Więc czarna otchłań robi się coraz czarniejsza – nie masz pracy, odrzucasz znalezione oferty (lub nawet te zaproponowane), ale nadal nie wiesz nic. Nakładają się na to: Twój brak wiary w siebie, niska samoocena, poczucie winy względem najbliższych, czarnowidztwo i demony z przeszłości.
Wreszcie Twój partner/przyjaciel/rodzic lub wewnętrzny głos nie wytrzymuje i posyła Cię do psychiatry lub przynajmniej psychologa. Nadal jeszcze bijesz się z myślami, bo przecież rozgrzebywanie przeszłości, obcy człowiek i że to wcale nic nie da. Poza tym trzeba wyjść ze strefy komfortu, zrobić coś nowego, zmierzyć się ze stresem, wykonać telefon. Brrr.
Zimno i gorąco na zmianę.
Tak było u mnie. Scenariuszy jest milion, więc Twoja historia może znacznie różnić się od mojej. Tak czy inaczej opowiem Ci, co akurat dla mnie było pomocne w odnalezieniu siebie i odzyskaniu równowagi. A także – co bardzo ważne – zrobieniu przestrzeni na coś nowego.

Mój zestaw ratunkowy – jak oswoić nową sytuację
Fajnie, jeśli masz trochę oszczędności i/lub Twój partner pracuje. To nie jest konieczność, bo bez nakładów finansowych też sporo zrobisz. Ale rozważ to. Z mężem potraktowaliśmy wydatki jako inwestycję we mnie i moją (naszą) przyszłość. Faktycznie – chodzi tu o Twój dobrostan psychiczny w najbliższych miesiącach i latach. I to nie tylko w sferze zawodowej. Sama miałam duże wątpliwości co do wydawania pieniędzy w momencie, w którym ich przypływ został znacznie ograniczony… Na szczęście mąż był uparty i miał rację – odnalezienie spokoju, balansu i swojego miejsca jest bezcenne. Okazało się to strzałem w dziesiątkę.
I zaczęłam robić dobre podwaliny pod przyszłe plany.
- ODZYSKAJ RÓWNOWAGĘ – POZWÓL NA POMOC Z ZEWNĄTRZ
Co się sprawdziło przy mojej szarpaninie? Psycholog. Nooo, jednak do niego zadzwoniłam.
Cóż, chyba najlepiej taki z polecenia. Podejrzewam, że nie każdy pomoże. Niektórzy ponoć szkodzą… Dlatego warto, żeby był sprawdzony, a nie tylko znaleziony w necie. To duża szansa na przyjrzenie się swojej sytuacji z dystansu i innego punktu widzenia. Obserwator, jakim jest terapeuta, nie patrzy na Ciebie okiem męża, przyjaciela czy mamy – może dostrzec coś bardzo istotnego. Może Ci pomóc oczyścić bolące nadal rany, o których zapomniałeś i wskazać szkodliwe schematy, według których działasz.

Biorąc pod uwagę rezygnację z pracy, jesteś pewnie trochę (lub bardzo) poraniony przez własny stosunek do byłego pracodawcy, obowiązków, do których się przymuszałeś i ludzi, z którymi miałaś do czynienia. Wielomiesięczna niekiedy harówka (najgorsza to ta odbywająca się w Twojej głowie) jest dużym obciążeniem psychicznym. A jeśli nawet nie było tak źle, każda nowa sytuacja to wyzwanie.
Zanim rzucisz się w wir nowej pracy i nowych stresów, warto poukładać sprawy, które warunkują Twoje zachowania. Może Ci się wydawać, że już!, teraz! musisz znaleźć pracę i działać, że czas płynie nieubłaganie. Jeśli jednak masz możliwość, daj sobie chociaż miesiąc wytchnienia (oczywiście jeśli potrzebujesz).
W czerwcu, w ostatnim miesiącu pracy, trafiłam do gabinetu z nawracającymi epizodami czarnych otchłani. Marcin podejrzewał, że mam depresję. Regularnie wciągało mnie zło i nie chciało puścić. Napady długiego płaczu i poczucia beznadziejności. Nie wierzyłam w siebie, nic nie umiałam, nic nie wiedziałam, bałam się nowego, czułam się bezwartościowa.
A dziś mam wiatr w żaglach.
- BĄDŹ W KONTAKCIE ZE SOBĄ I SIŁĄ WYŻSZĄ
Tak naprawdę to kontynuacja odzyskiwania równowagi. Tym razem jednak sama zaglądasz wgłąb siebie. A jeśli wierzysz w Boga, Opatrzność, Wszechświat czy choćby Matkę Ziemię – codzienne połączenie z tą Siłą da Ci nieocenione wsparcie.
Szczerze mówiąc… bywam ogromnym sceptykiem, a w liceum przerobiłam okres ateizmu. Zdarza się, że przed rozpoczęciem duchowej praktyki opieram się rękami i nogami oraz płaczem – tak jest! Doskonale więc rozumiem, że taki opór może nas blokować przez kilka dni, aż… czynność ta staje się przyjemnością.
Od kiedy się przełamałam, siadam do modlitwy/afirmacji regularnie. No właśnie – możesz to potraktować jako wyrażanie wdzięczności i próśb do Boga w postaci modlitwy lub po prostu pielęgnowanie w sobie służących Ci przekonań w postaci afirmacji.
Możesz pobyć w ciszy lub włączyć nastrajającą muzykę.
Czytam modlitwy, które otrzymałam na warsztatach i dokładam własne afirmacje. Wyrażam wdzięczność za to, co mnie spotyka i proszę o obfitość w różnych sferach życia. Pozwalam sobie na radość z marzeń.
Te sesje dają mi dużo wiary, spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Chęci do życia i działania. Przywracają równowagę emocjonalną i poczucie, że wszystko będzie dobrze. Staram się je robić przynajmniej raz dziennie. Bez spiny, bo nie chodzi o obowiązek. Warto jednak przełamać kilka pierwszych dni i poczuć chęć do kontaktu z własną duszą – korzyści są tego warte. Cudowny przystanek w zabieganym dniu.
Ja czasem afirmuję dodatkowo na spacerze z psami w lesie. Las to dobre miejsce na kontakt ze Źródłem.
Może masz własne metody?
- POZNAJ SWOJE MOCNE STRONY
W trudnym okresie zmian może Ci się przydarzyć ostry brak wiary w siebie. Kiedy próbujesz sam sobie odpowiedzieć na pytanie: „co mógłbym robić?”, trafiasz na pustkę albo pomysły „pozbawione przyszłości”. Możesz też za bardzo przywiązywać się do wizji siebie z poprzedniej pracy.
Ja długo biłam się z tym poczuciem, że niczego nie potrafię i w niczym nie jestem dobra. Psycholog zwrócił uwagę na to, że natychmiast podważam każdą swoją wyłonioną zaletę. Nie chciałam jednak przyjmować pierwszej lepszej oferty, tylko wykorzystać ten czas i pogrzebać w sobie. Jeśli totalnie trudno jest Ci wydobyć swoje plusy, przydatne może się okazać wsparcie coacha kariery lub doradcy zawodowego. Są też różne metody mające pomóc odkryć Twój styl myślenia i działania (np. raport FRIS) lub sens Twojego życia (jak japońskie Ikigai, ostatnio trafiłam na bezpłatny minikurs na facebooku, a tutaj autorka pisze więcej na ten temat).
Jeśli nie chcesz wydawać pieniędzy, a pod ręką nie masz akurat darmowych narzędzi – możesz wykorzystać moją propozycję. Tę prostą tabelkę stworzyłam dla własnych potrzeb. Dzielę się nią, bo świetnie nakierowała mnie na odkrycie siebie i nakręciła do działania.

Pobierz ją sobie lub przepisz do zeszytu/pliku tekstowego (najlepiej w poziomej orientacji). Ilość wierszy po prawej stronie zmieniała się u mnie na bieżąco, wraz z rosnącą ilością przeszkód 😀 Możesz je po prostu wypunktować w jednym polu.
Polecam wypełnić ją na luzie, w spokojnym momencie. Nie zakładaj, że to będzie ścisły wyznacznik Twoich decyzji. Gdy nie masz lufy przy skroni, sprawy same się dzieją.
Szczerze mówiąc, udało mi się wypisać tylko pięć mocnych stron, ale zatrzymałam się na dwóch, szczegółowo opisałam i dostałam powera do działania. Ćwiczenie pokazało mi, jak bardzo mnie ciągnie do danych dziedzin.
Spróbuj też zapytać swoich znajomych i członków rodziny, jakie widzą w Tobie zalety i umiejętności – to może okazać się superpomocne i wręcz zaskakujące. Możesz się zdziwić, za co cenią Cię ludzie – są obszary, w których jesteś naprawdę dobra! Mogą być one dla Ciebie tak oczywiste, że nie doceniasz ich w sobie. Nie wydają Ci się niczym wyjątkowym, podczas gdy 3/4 ludzkości radzi sobie z tym gorzej od Ciebie.
- ODPUŚĆ – NIC NIE MUSISZ
O odpuszczaniu przeczytasz u mnie często. To prawdziwa magia.
Moją podstawową blokadą na drodze do szczęścia jest ciągłe „muszę”. Potrafię zepsuć sobie ulubione czynności, czyniąc z nich obowiązek. Mój terapeuta opowiedział mi o eksperymencie, w którym brały udział osoby mające na co dzień bardzo dużo spraw do załatwienia – dużo pracy, dzieci, wiele obowiązków. Przez tydzień miały nic nie musieć – załatwiono im zastępstwo. Okazało się, że w tym czasie zrobiły wszystko to, co zwykle, a nawet więcej! …bo nie musiały. Zastępstwo się nie przydało.
Jestem pewna, że masz takie przykłady ze swojego życia. Ja też. Często odbieramy sobie radość z codziennego funkcjonowania albo rezygnujemy z zajęć, które mogłyby nas rozwijać i uszczęśliwiać. W przymusie odrobienia zadania, pójścia na trening, mycia naczyń po każdym posiłku, ufarbowania odrostów, bycia takim i bycia taką.
A Ty, kiedy ostatnio zrobiłeś coś dla swojej czystej przyjemności?

To brzmi dość absurdalnie w systemie, w jakim żyjemy… ale zastanów się, proszę – czy faktycznie musisz to wszystko, co „musisz”? Okazuje się, że nawet do pracy nie zawsze musisz iść – ja myślałam, że muszę, a od miesiąca zajmuję się domem i poszukiwaniem siebie. A pomyśl o tych wszystkich drobnostkach, które nas rozwalają. Jak bardzo Twojemu szczęściu zagraża ułamany paznokieć, nieumyte auto lub krzywe spojrzenie znajomego? Od tego zacznij przewartościowanie swojego „muszenia”.
Wiem, jak to jest, mam perfekcjonistyczne zapędy. Ale przy okazji jestem jednak posiadaczką małego, niemodnego auta, często brudnych trampek i rzadko pomalowanych paznokci (zapomnij o żelach i hybrydach). Potrafię wyjść z domu bez grama makijażu, mimo że kiedyś każdą niedoskonałość wypłakiwałam przed lustrem i musiałam wyglądać najlepiej.
A teraz jest inaczej. Nie zawsze, bo nadal czasem czuję się gorsza, będąc po prostu sobą. Przypominam sobie jednak, że moje jest także wartościowe. Że jestem tu, by żyć po swojemu, a nie według czyjegoś standardu czy wylansowanej mody. Poczucie „nic nie muszę” jest naprawdę uzdrawiające. Zachęcam Cię, byś rozsmakował się w tym choćby na parę chwil i zobaczyła, jak Ci z tym jest.
Parę słów na koniec
Powyższe zestawienie pomogło mi uporać się z decyzją o rezygnacji z pracy i jej skutkami – Tobie nie musi. Kiedy rezygnowałam z innej, kilka lat temu, podjęłam zupełnie inne działania. Czuję jednak, że te wymienione, w połączeniu z pielęgnowaniem miłości do siebie samej i troską o to, co dla mnie dobre, przynoszą mi długofalowe korzyści. Więcej kontaktu ze sobą, więcej wiary w marzenia. Lato sprzyja miłym nadziejom. Każdy z nas jest inna i inaczej działa, ale jeśli wyciągniesz coś dla siebie – wspaniale. Jeśli nie – podziel się własnym doświadczeniem, może ktoś skorzysta (w tym ja 🙂 ).
Czuję całym sercem, że bieżący rok – 2020 – jest wyjątkowy i wymusza zatrzymanie się, zastanowienie nad sobą. Ja postawiłam na to, by odkryć swoje predyspozycje i wartości – i spróbować działać zgodnie z nimi 🙂
2 komentarze
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Kalendarz
P | W | Ś | C | P | S | N |
---|---|---|---|---|---|---|
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 |
8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 | 31 |
Twoje przemyślenia mocno wpisują się w to o czym ostatnio rozmyślam. Styl pisania- bomba.
Będę śledził następne posty.
Pracuje w korpo, płacą pięknie i trzymają mnie w złotych kajdankach.
P.S
Też kupiłem stare niemodne auto bo nie muszę mieć nowego Audi.
Dzięki za przypomnienie o sile slowa „chcę” (jako kontrastu do „musze”)
Hej, Jonasz, baaardzo dziękuję za dobre słowo – taki odzew na debiut pełen wątpliwości to piękny prezent 🙂 .
Ach, te złote kajdanki… Najlepsze jest to, że klucz trzymamy my 😀 . Kiedyś czułam, że spokój, czas wolny i zgodność ze sobą są ważniejsze niż pieniądze… Jednak gdy pojawiły się większe marzenia – pac, klucz do szuflady 😉
Powodzenia przy decyzjach i szacun za auto 😀
PS Jeśli będziesz częstym gościem, na pewno rozważę zmianę płci domyślnego czytelnika :))